Martwa perspektywa JA-TO[1]
Jak chce Martin Buber „nauki i wiersze próbują powiedzieć więcej i mówią za dużo”[2]. Bezsprzecznie wiersze wykraczają poza rejony dostępne innym rodzajom narracji. Jeżeli chodzi o poezję, dzieje się tak ze względu na odmiennie ukształtowane w trakcie jej historii podejście do form leksykalnych. Inaczej niż w nauce. Artyści słowa, poeci, wdrażając się w świat werbalnych fraz i tekstualnych, i tym samym retorycznych, znaczeń, czynią to całą swoją osobą, a więc biografią. Oczywiście znaczenie ma lektura.
Na kształtowanie formy literatury a szczególnie wiersza wpływ ma także ich warstwa fonetyczna, pisząc trzeba słyszeć racjonalizujące zdania. Tak więc poeci ćwiczą się nieustanie w mistrzowskim opanowaniu domeny wyrazu i słowa. Dochodzą do maksymalnego wyczucia wagi sensu i celności językowej frazy. Żywotność wyrazowa poetyckiego słowa rozkwita dzięki jej ekspresji, którą poeci wciąż na nowo niczym u źródła rozpoznają. Moc zindywidualizowanego - dzięki wrażliwości i doświadczeniu - słowa poety, bierze się również z bezpośredniości materiałowo-warsztatowej i opanowania możliwości języka.
Kiedy usłyszałem
wiersz Miłość Andrzeja Bursy,
zwyczajnie przeszył mnie on i zawładnął jaźnią, z jednej strony polegało to na
wyrazistości dosadnej treści, z drugiej na uświadomieniu sobie potrzeby poddania
jej próbom zrozumienia. Jakież sugestywnie proste, a zawierające rozległą
przestrzeń semantyczną jest nieco wulgarne dobitnie natarczywie instruujące
napominanie Tylko rób tak żeby nie było dziecka, tylko rób tak żeby nie było dziecka. Poeta zawarł w nim prawdę psychologii aktu
seksualnego, z jego zasadniczymi uwarunkowaniami i ograniczeniami, czyli tym,
co rozstrzyga o jego doznaniowych i rozumowych składowych poza przyjemnością i
zwykłym popędem. Jest to zatem ukazanie odczucia aktu płciowego w jego całościowej
jakości w tym komplikacji, wiążącej się z aspektem zapłodnienia. Skądinąd w
kulturach zorientowanych religijnie mającym wymiar błogosławieństwa, tutaj jest
źródłem lęku – czymś, czego należy uniknąć. Jakkolwiek mamy do czynienia w
akcie seksualnym ze sferą wymykającą się prostym poznawczym aktom rozumowym,
gdyż ma on w sobie potencjał podstawowej funkcji rozrodczej, przekazania życia,
czyli w efekcie możliwości ukształtowania się nowego jednostkowego bytu
osobowo-cielesnego. To dotykanie jakiegoś wręcz misterium płci i wiązania się
ludzi. Jednak dzisiaj sprawa rozrodczości przenoszona jest na abstrakcyjne pola
laboratoryjne, a płeć podlega rozbrojeniu podobnie jak całość dotychczasowego
modelu kulturowego. Nie zmienia to faktu, iż seks zawsze poza cielesnością ma skomplikowane
podłoże uczuciowe i jest grą toczoną między zaspokojeniem a alienacją, które
prowadzą do wyparcia własnych obsesji, w których miejsce wkraczają frustrujące
fobie. I zawsze też kontakt płciowy nierozerwalnie związany lub podskórnie
napiętnowany jest potencjałem rozrodczości. Ma to kultowe znaczenie dotyczące
płodności, jak w prostytucji sakralnej. Natomiast seks wyzwolony z konsekwencji
rozrodczych, czyli zorientowany na sferę doznań i jaźni, realizowany jest w tantrze.
Na rodzaj uświadomienia sobie możliwej konsekwencji aktu cielesnego, wpływ
mają nasze przekonania i nastawienia. Chodzi o ewentualne rozstrzygnięcia, a są
to fundamentalne kwestie etyczne. Bowiem „To nieistnijące niemowlę”, będące „oczkiem
w głowie naszej miłości”, ale które jednocześnie wystawione jest pod presję szantażu
„historyjką o precyzyjnych szczypcach, których dotknięcie nic nie boli, i nie
zostawia śladu”.
Poeta nie pozwala nam na jednoznaczne zorientowanie się w intencjach dramatis personae jego antylirycznej retoryki, będącej w tym samym stopniu chłodną prozaiczną relacją, co skrytym a możliwym i pełnym napięcia dramatem czy też tragedią. Pozostawia istotny problem otwarty przez co poezja staje się terenem dialogu w obszarze kwestii postaw i wyborów moralnych i egzystencjalnych. Z jednej strony obnaża brak przygotowania języka do zdolności komunikacji w zakresie spraw seksu i płciowości, cechuje się on bowiem topornością i prymitywizmem „rób tak”, z drugiej kryją się za tym także różne możliwości doświadczania i przeżywania mającego nastąpić aktu zbliżenia obejmującego całość osoby; jej zmysły, uczucia i biologię. To chwila, którą można porównać z rozumieniem ducha u Bubera, który „nie znajduje się w Ja, lecz pomiędzy Ja i Ty”. Odnajdujemy tu zatem intuicje i przeświadczenia o wymykaniu się sfery ciała i płci spoza schematycznego i ściśle jednoznacznego pola terminologicznego i co się z tym wiąże komunikacyjnego.
Poeta nie pozwala nam na jednoznaczne zorientowanie się w intencjach dramatis personae jego antylirycznej retoryki, będącej w tym samym stopniu chłodną prozaiczną relacją, co skrytym a możliwym i pełnym napięcia dramatem czy też tragedią. Pozostawia istotny problem otwarty przez co poezja staje się terenem dialogu w obszarze kwestii postaw i wyborów moralnych i egzystencjalnych. Z jednej strony obnaża brak przygotowania języka do zdolności komunikacji w zakresie spraw seksu i płciowości, cechuje się on bowiem topornością i prymitywizmem „rób tak”, z drugiej kryją się za tym także różne możliwości doświadczania i przeżywania mającego nastąpić aktu zbliżenia obejmującego całość osoby; jej zmysły, uczucia i biologię. To chwila, którą można porównać z rozumieniem ducha u Bubera, który „nie znajduje się w Ja, lecz pomiędzy Ja i Ty”. Odnajdujemy tu zatem intuicje i przeświadczenia o wymykaniu się sfery ciała i płci spoza schematycznego i ściśle jednoznacznego pola terminologicznego i co się z tym wiąże komunikacyjnego.
Emocjonalne napięcie tego wiersza
buduje się między wolą nastawionych
hedonistycznie do aktu seksualnego partnerów a niemożnością - jak to
jest w życiu niemal regułą - prostego odczytania ich rozumienia, w tym
przypadku ciąży i ewentualnego potomka. Ich stosunek do niego rozpięty jest
między radosną czułością akceptacji, wyrażanej aktywnością - „kupujemy mu
wyprawki w aptekach...tudzież pocztówki z perspektywą na góry i jeziora” a swoistą
niezrozumiałą uprzedmiatawiającą i rubasznie niefrasobliwą obojętnością, gdyż
wyprawki kupowane są także w sklepach z tytoniem, a aborcja została określona
jako błaha „historyjka”. Mamy więc do czynienia z - aluzyjnie i sugestywnie
omawianą językiem otwartego, białego wiersza – sytuacją pary osób, u której
obserwujemy nieuświadomione zamienione znaczenia pojęć i wartości. Powstaje
obraz całościowego chaotycznego pomieszania, zdanego na przypadkowość i
świadczącego o automatyzmie i mechaniczności naszych zachowań. Skądinąd Bursa
potrafi pięknie lirycznie kreować atmosferę dzieciństwa i rodzicielskiej
miłości, jak chociażby w wierszu Chory
synek „Ach dałbym ci księżyców tysiąc, I pałac miodowy za górą, Osiołka i
parę tygrysią, Jak gdybyś już bajki rozumiał”. To także jest bezlitosny w
oddaniu przypadkowości ludzkiej krzątaniny i bytu „Na dnie piekła, ludzie
gotują kiszą kapustę, i płodzą dzieci” (Dno
piekła).
Pęknięta, hybrydalnie niekoherentna
jest struktura wiersza. Język Bursy ma bowiem rodowód w prozaicznych, codziennych
rozważaniach. W gruncie rzeczy w idiomach potoczności, a oddaje z niezwykłą,
zastanawiającą kondensacją treści intelektualne i etyczne czy nawet
socjologiczne. Podobną prostotę na terenie malarskiej wizualności stosował
Andrzej Wróblewski. Obaj zmarli w 1957 roku, a ich śmierć jest powodem
najróżniejszych domniemań biorących się z ich nonkonformistycznych biografii w
dusznym i siermiężnym politycznym klimacie
PRL-u.
Sięgnijmy do Bubera, orzeka on, iż
„podstawowym słowem jest para słów JA-TY, inne podstawowe słowo to para słów
JA-TO; lecz to podstawowe słowo nie zmienia się, gdy zamiast TO jest On lub
ONA”. Jak się zdaje dotykamy tu problemu dehumanizującej reizacji, co na planie
kulturowym zdefiniowane zostało na gruncie szkoły frankfurckiej jako totalne utowarowienie. Stąd na osobę potrafimy patrzeć jak na rzecz.
Zamiast jak na TY, to jak na ON/ONA/TO. Czyniąc w ten sposób uderzamy jednak we
własne konstytuujące nas jako osoby czynniki. Odczytując myśl Bubera, Anne Bancroft
wskazuje na jej kategoryczność, bowiem „poczucie „ja” pojawia się tylko w
związku, samo „ja” nie może istnieć”. Bursa dotyka także powszechnego
materializmu i mechanizacji życia, jak również masowości komercjalizacji i
urynkowienia sfery ludzkiej kultury w wierszu Melomani miasta Metz.
Proces
potrzeby bycia w związku, zauważa Bancroft, zaczyna się we wczesnym
dzieciństwie, kiedy „błądzące ruchy rąk, rozlatane spojrzenie, wszystko szuka
„drugiego” i marzy o nawiązaniu kontaktu”. Z kolei początków destrukcji
archaicznej jedności ludzkiej jaźni z innymi, przyrodą i kosmosem Buber
upatruje w pojawieniu się języka i wiedzy, kiedy „„JA-działanie-TY” i
„Ty-działanie-JA” zostały rozbite i JA „wyłoniło się z mocą żywiołu””. I co
ciekawe wyrazistość odrębnego ja, jako odczuwającego podmiotu zatraca się w sytuacjach
przenikniętych dojmującą grozą lub w akcie miłosnym, który określany bywa także
wprost jako zjednoczenie lub też kochanie się. Sens analiz można sprowadzać do
konstatacji – rzeczy używamy, z osobami jesteśmy. I w dalszej konsekwencji
prowadzi do rozróżnienia ja i ego. Żydowski prorok mówi: „JA podstawowego słowa JA-TO pojawia się jako
ego”. Gdy natomiast relacje między
osobami zanikają uważa on, że
„Indywidualne TY musi stać się TO”.
Zdaje się, iż jest to obszar relacji, które Bursa podjął w swoim wierszu.
Pisał on go w epoce po Holocauście, w której zdaniem Adorno wszelka poezja była
niemożliwa. Jednak nie wypowiedzi w formie „białej”, otwartej konstrukcji przesycone
potrzebą zdania relacji ze stanu naszej kondycji duchowej. A znajduje się ona w
stanie regresji, gdyż wzajemne odniesienia ludzi do siebie nabrały cech
przedmiotowych, towarowych i konsumpcyjnych. Ich zwodniczy ideał symuluje
pornografia. Głos poety wpisuje się – jako jeden z pierwszych - rzec można w
dyskurs prywatności małej stabilizacji. Jego uwaga koncentruje się na ukazaniu
podskórnych neurotycznych problemów związanych z aktem płciowym w tym samym
stopniu, co jego ekstatycznej przyjemności. I może odwrotnie proporcjonalnych
do sensualnych uniesień, a splecionych z nimi, nieuniknionych rozterek, lęków i
obaw. Dialektyka seksu obnażona została
z całą dobitną prostotą. Pociąg i obawa, radość i strach są też metaforą – tak
ulubionego przez secesyjny modernizm - najsilniejszego związku życia i śmierci.
Trzeba wspomnieć mistrzostwo w kreacji Miłości w sferze fantazji łączenia rodzajów czasu: „w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało, ale mimo to ...aaa, płacze nam ciągle i histeryzuje”. W ten sposób wzrasta magia poetyckiego słowa, dezorientującego w realnych wymiarach i jednocześnie wyrazowo pociągającego czy wręcz urzekającego.
Bancroft
pisze „Ego należą do świata-TO, a ich
pragnieniem jest przetrwać, posiadać, doświadczać i używać. Żadne z tych
pragnień nie pojawia się w relacji JA-TY”. Mimo całej złożoności krótkiego
wiersza, wydaje się, że jego najgłębszym przesłaniem jest zbieżne z Buberowskim
rozpoznanie „że w człowieku jest wrodzona zdolność do nieegoistycznego, pełnego
miłości spotkania” i także, że „jedynym celem mojego życia jest odkryć TY w
każdym TO”.
Inny aspekt
relacji dotyczący tym razem poczucia
tożsamości narodowej, zachodzących między
jednostką a zbiorowością etniczną podjął Bursa w wierszu Modlitwa
dziękczynna z wymówką. Jego konstrukcja oparta jest na dojmującym szyderstwie
ostatniego wersetu, który burzy wcześniejszy dytyramb, mający i tak charakter jedynie
dwuznacznie pozytywny. Poeta dziękując Bogu za otrzymane przymioty ciała i
duszy, ma do niego pretensje, że uczynił go „polakiem”. Wiersz staje się
mistrzowską figurą przewartościowania i niedomówień, ale także gry między
warstwą tekstu a fonetyki, skoro nie możemy wyrecytować słowo „polak”
zaznaczając, że zostało napisane z małej litery. Tym samym jednoznacznie negatywna wartość
bycia Polakiem wyrażona została także poprzez złamanie zasad ortograficznych.
To swoisty majstersztyk, bowiem niesłychane
spiętrzenie ironicznych treści uzyskuje zaskakującą pełną wzgardy puentę,
także w formie zapisu graficznego. Dlaczego autora tej deklaracji uwiera
identyfikacja na poziomie etnicznym, dowiadujemy się z Zażalenia: „Większość instytucji państwowych i społecznych, Jest
dla mnie afrontem, Prawie wszyscy obywatele naszego państwa, Są obelgami
skierowanymi bezpośrednio we mnie. Doprawdy, nieraz zapytuję się komu zależało
na zbudowaniu, Tak ogromnej machiny, Z architekturą, wojskiem, prawem i
przestępczością, Żeby mnie, Osobiście mnie nękać, Nawet na rogu ulicy
zainstalowano ślepca, żeby mnie, Doprowadzał do szału”, „Ale na tworzenie
całych ideologii i apostołów, z których, Każdy musi mieć co najmniej 20 par
butów (w tym kozłowe, Z cholewkami), po to, żeby mnie robić na złość. Na to
jest grosz”. Opresyjne tortury państwa mają totalny i diaboliczny wymiar, czego
podmiot ma pełną - choć zabarwioną nutą manii prześladowczej - świadomość, gdyż
o ministrze sprawiedliwości pisze: „Jest pan jedną, Gorzką pigułką wrzuconą mi
ukradkiem (wasze dowcipy), Do porannej kawy. Strawię i pana” (Zażalenie). Być Polakiem to koszmar, w
którym niemożliwa jest jakakolwiek normalna i czysta przyjemność. Czego wyrazisty
i wieloaspektowy obraz stworzył chociażby Gombrowicz, a po nim także Mrożek.
Jednakże w Modlitwie razi płytkość
uczuciowa sytuacji pozytywnego dla siebie porównywania się z ludźmi dotkniętymi
okaleczeniami.
Warto jeszcze zaznaczyć, że
Bursa jest mistrzem najczęściej ironicznego bon motu - „Za darmo nie dostaniesz nic ładnego, zachód słońca jest za darmo” (Sylogizm
prostacki), „gdyby moi przyjaciele umieli tak
inteligentnie milczeć, toby było mi o wiele lepiej” (Pożegnanie z psem). Czy jak w wierszu Casanova, kiedy minimalizując
w jakiś sposób nadzwyczajność uwodziciela, wskazuje z sobie właściwą przewrotnością,
iż by nim być należy najpierw uwieść własną żonę. Umie też w ciekawy sposób
podnieść do rangi atrakcyjnej sytuacji poetycko-literackiej banał i prozę życia
- „u mnie w porządku wczoraj jadłem lody, byłem na ładnym filmie a u was co
słychać, cieszę się że macie pogodę” (List do żony
i synka na wakacjach)
i „u mnie zawsze tragedia z groszem” (Pożegnanie z
psem). Czasem
można odnieść wrażenie monotonii posługiwania się zbyt powszechnie potocznym
językiem, tak naprawdę brak jest też uzasadnienia w stosowaniu wulgaryzmów,
które moim zdaniem są zjawiskiem pozaliterackim. Nie postrzegam w warstwie języka Bursy – jak
chcą inni – dystansu do konwencji socrealistycznej, a w warstwie doktryny
literacko-antropologicznej zaprzeczenia romantyzmowi. Zwykłe zdarzenia bowiem
są materiałem zarówno literatury jak i filozofii, poeta nadaje im walor
dodatkowych znaczeń i wymiarów, gdyż mogą one odsyłać do tęsknoty za lepszym i
bardziej doskonałym światem. Dzisiaj z kolei obserwujemy całkowity zanik piękna
języka, obumarła ekspresyjna i literacka funkcja mowy, którą zdominowały słowa
wytrychy, powszechnie powielane, bez najmniejszej refleksji nad ich niszczycielskim
– na każdym poziomie - bezsensem. Semantyka np. w historii, teorii i krytyce
kultury nowoczesnej często jest zwykłym bełkotem. Oczywiście dotyczy to głównie
zatrważająco niskiego poziomu jakości estetycznych i komunikacyjnych tego co
nazywamy językiem potocznym. Ma to też źródła w powszechnym
antyintelektualizmie ogółu i jego wrogości do refleksyjnych analiz. Główny nurt
literatury kontynuuje szczęśliwie najlepsze wartości klasycznych tradycji
subtelnych, finezyjnych, wyrafinowanych i magnetycznych konstrukcji
leksykalnych.
Urok poezji polega na
tym, że jednak wymyka się prostym prawdom, bliższa jest fenomenu życia w jego istotowym,
jako bytu nierozpoznaniu, lecz nie całkiem nieprzewidywalnemu, ponieważ „jeszcze
będą burzliwe noce, srebrne miasta dużo goryczy” (Zgaśnij księżycu). Z tego życia ludzie „obmyślają
ucieczkę na inny odcinek, po nowe nieznane przykrości” (Dno piekła). Bursa jawi się jako mistrz podszytej tragizmem
metafory, biorącej się z rozumienia przez niego bytu - w jego aspekcie
osobistym czy publicznym - jako bezwyjściowego, antyutopijnego projektu. To pesymistyczny
egzystencjalista, głos kolejnego
przedstawiciela filozofii bezsensu skoro widzi życie jak „dokładne wydeptywanie
dna piekła, uparte dążenie, z pełną świadomością jego bezcelowości” (Dno piekła)...a „w
życiu trzeba się czołgać czołgać" (Nauka
chodzenia).
Przecież znasz wszystkie moje chwyty
życie moje
wiesz kiedy będę drapał krzyczał i rzucał się
znasz upór moich zmagań
i drętwe pozbawione smaku i czucia
wyczerpanie
wtedy zatruwasz mój sen majakami
aby uniemożliwić mi jakikolwiek azyl
znam twoje słodycze
które przyjmuję ze skwapliwą wdzięcznością
i po których szarpią mnie torsje
przywykłem do twoich okrucieństw
nauczyłem się śmiać z własnego trupa
(znasz dobrze ten mój ostatni chwyt)
znudziliśmy się sobie życie moje mój wrogu
Cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w moje szczęki
aby uniemożliwić mi ziewanie.
Bursa tworzył zaledwie trzy lata,
siła rozbłysku tej kreacji, polega na gęsto wplecionych w nią zabarwionych
goryczą iskrach mądrości [„życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków)”(Nauka chodzenia)] i pociągającej
sugestywnej frazie. Jednak najbardziej wyróżnia go i czyni Poetą ciągłe
poruszanie się w nośnej poetycko, zatem klarownie
wrażeniowej i zdynamizowanej mentalnie, dialektycznej przestrzeni dychotomii, w
której sytuują się zarówno piękno liryzmu i natrętna wszechobecność dysharmonii
brzydoty, cierpienia i niedoskonałości.
Wybrałem jedynie kilka aspektów z bogatego poetyckiego dossier
Bursy, dotyczących zasadniczo relacji ludzkich i natury egzystencji. Jednak mam
świadomość granic interpretacyjnych i potrzeby nie ulegnięcia - jak to na
początku wspomniałem - pokusie chęci powiedzenia „za dużo”. Rozumieć przez to
należy także, że świadomie unikam odniesienia kreacji wprost do niezależnej i
wyjątkowej tym samym postawy życiowej poety. Czytam jego wiersze ze względu na
ich formę przy pewnej własnej czystości (ignorancji) literaturoznawczej, jednak
z nadzieją, iż takie fenomenologiczne podejście ma sens i jest uprawomocnione równie
świadomie wybraną, wolną od narzuconych polemik i kontekstów, perspektywą
percepcyjną. Gdyż tylko ona pozwala mi na w pełni osobisty kontakt z frapującą stylistyczną
jakością estetyczno-formalną myśli tego poety.
Szczególny u Bursy jest Kafkowski rys wrażej nieusuwalnej obecności
dręczącej groteski i jakiejś nikczemnej grozy i obrzydliwości, przed którymi
nie ma ucieczki. Dopadają nas one w każdym momencie. Trudno nie ulec -
widzianej przez poetę - przepaścistej prawdzie o naszej egzystencji. Tym
bardziej, że oczywisty zdaje się sens sentencji Georgesa Braque’a, iż
„Rzeczywistość objawia się jedynie rozjaśniona poetyckim promieniem”[3].
Dlatego, dość nazbyt wieloznacznie, możemy zarówno obawiać się, że poeta
wieszczył, kiedy pisał: „widać widmo wszechkonfliktu” (W Wiedniu wśród wielorybników) lub
wierzyć mu, że „Życie jest treścią
niezwyciężoną” (Piosenka chorego na raka
podlewającego pelargonie). Może po prostu prawa poezji znoszą wszelkie
niekonsekwencje, w końcu wszystko i tak jest jedną i tą samą projekcją naszej
świadomości.
[1] Metafora „martwa perspektywa” zaczerpnięta z wiersza Pedagogika Andrzeja Bursy .
[2] Bancroft Anne, Prorok żydowski Martin Buber, Współcześni mistycy i mędrcy, tłumaczyła
Maria Kuźniak, Wydawnictwo „Pusty obłok”, Warszawa 1987, s. 143-153. Wszystkie
cytaty Bubera zaczerpnięte są z tego omówienia a pochodzą z I and Thou. Używając sformułowania o
poezji i nauce Buber miał na myśli relacje człowieka z Bogiem.
[3]
de Butler Augustin, Kubizm, Wielcy malarze ich życie, inspiracje i
dzieło, nr 93, 2000, s. 10.