środa, 11 marca 2015

Bursa



Martwa perspektywa JA-TO[1]

Jak chce Martin Buber „nauki i wiersze próbują powiedzieć więcej i mówią za dużo”[2]. Bezsprzecznie wiersze wykraczają poza rejony dostępne innym rodzajom narracji. Jeżeli chodzi o poezję, dzieje się tak ze względu na odmiennie ukształtowane w trakcie jej historii podejście do form leksykalnych. Inaczej niż w nauce. Artyści słowa, poeci, wdrażając się w świat werbalnych fraz i tekstualnych, i tym samym retorycznych, znaczeń, czynią to całą swoją osobą, a więc biografią. Oczywiście znaczenie ma lektura.

Na kształtowanie formy literatury a szczególnie wiersza wpływ ma także ich warstwa fonetyczna, pisząc trzeba słyszeć racjonalizujące zdania. Tak więc poeci ćwiczą się nieustanie w mistrzowskim opanowaniu domeny wyrazu i słowa. Dochodzą do maksymalnego wyczucia wagi sensu i celności językowej frazy. Żywotność wyrazowa poetyckiego słowa rozkwita dzięki jej ekspresji, którą poeci wciąż na nowo niczym u źródła rozpoznają. Moc zindywidualizowanego - dzięki wrażliwości i doświadczeniu -  słowa poety, bierze się również z bezpośredniości materiałowo-warsztatowej i opanowania możliwości języka.

Kiedy usłyszałem wiersz Miłość Andrzeja Bursy, zwyczajnie przeszył mnie on i zawładnął jaźnią, z jednej strony polegało to na wyrazistości dosadnej treści, z drugiej na uświadomieniu sobie potrzeby poddania jej próbom zrozumienia. Jakież sugestywnie proste, a zawierające rozległą przestrzeń semantyczną jest nieco wulgarne dobitnie natarczywie instruujące napominanie Tylko rób tak żeby nie było dziecka, tylko rób tak żeby nie było dziecka. Poeta zawarł w nim prawdę psychologii aktu seksualnego, z jego zasadniczymi uwarunkowaniami i ograniczeniami, czyli tym, co rozstrzyga o jego doznaniowych i rozumowych składowych poza przyjemnością i zwykłym popędem. Jest to zatem ukazanie odczucia aktu płciowego w jego całościowej jakości w tym komplikacji, wiążącej się z aspektem zapłodnienia. Skądinąd w kulturach zorientowanych religijnie mającym wymiar błogosławieństwa, tutaj jest źródłem lęku – czymś, czego należy uniknąć. Jakkolwiek mamy do czynienia w akcie seksualnym ze sferą wymykającą się prostym poznawczym aktom rozumowym, gdyż ma on w sobie potencjał podstawowej funkcji rozrodczej, przekazania życia, czyli w efekcie możliwości ukształtowania się nowego jednostkowego bytu osobowo-cielesnego. To dotykanie jakiegoś wręcz misterium płci i wiązania się ludzi. Jednak dzisiaj sprawa rozrodczości przenoszona jest na abstrakcyjne pola laboratoryjne, a płeć podlega rozbrojeniu podobnie jak całość dotychczasowego modelu kulturowego. Nie zmienia to faktu, iż seks zawsze poza cielesnością ma skomplikowane podłoże uczuciowe i jest grą toczoną między zaspokojeniem a alienacją, które prowadzą do wyparcia własnych obsesji, w których miejsce wkraczają frustrujące fobie. I zawsze też kontakt płciowy nierozerwalnie związany lub podskórnie napiętnowany jest potencjałem rozrodczości. Ma to kultowe znaczenie dotyczące płodności, jak w prostytucji sakralnej. Natomiast seks wyzwolony z konsekwencji rozrodczych, czyli zorientowany na sferę doznań i jaźni,  realizowany jest w tantrze.     
Na rodzaj uświadomienia sobie możliwej konsekwencji aktu cielesnego, wpływ mają nasze przekonania i nastawienia. Chodzi o ewentualne rozstrzygnięcia, a są to fundamentalne kwestie etyczne. Bowiem „To nieistnijące niemowlę”, będące „oczkiem w głowie naszej miłości”, ale które jednocześnie wystawione jest pod presję szantażu „historyjką o precyzyjnych szczypcach, których dotknięcie nic nie boli, i nie zostawia śladu”.
            Poeta nie pozwala nam na jednoznaczne zorientowanie się w intencjach dramatis personae jego antylirycznej retoryki, będącej w tym samym stopniu  chłodną prozaiczną relacją, co skrytym  a możliwym i pełnym napięcia dramatem czy też tragedią. Pozostawia istotny problem otwarty przez co poezja staje się terenem dialogu w obszarze kwestii postaw i wyborów moralnych i egzystencjalnych. Z jednej strony obnaża brak przygotowania języka do zdolności komunikacji w zakresie spraw seksu i płciowości, cechuje się on bowiem topornością i prymitywizmem „rób tak”, z drugiej kryją się za tym także różne możliwości doświadczania i przeżywania mającego nastąpić aktu zbliżenia obejmującego całość osoby; jej zmysły, uczucia i biologię. To chwila, którą można porównać z rozumieniem ducha u Bubera, który „nie znajduje się w Ja, lecz pomiędzy Ja i Ty”. Odnajdujemy tu zatem intuicje i przeświadczenia o wymykaniu się sfery ciała i płci spoza schematycznego i ściśle jednoznacznego pola terminologicznego i co się z tym wiąże komunikacyjnego.
            Emocjonalne napięcie tego wiersza buduje się między wolą nastawionych  hedonistycznie do aktu seksualnego partnerów a niemożnością - jak to jest w życiu niemal regułą - prostego odczytania ich rozumienia, w tym przypadku ciąży i ewentualnego potomka. Ich stosunek do niego rozpięty jest między radosną czułością akceptacji, wyrażanej aktywnością - „kupujemy mu wyprawki w aptekach...tudzież pocztówki z perspektywą na góry i jeziora” a swoistą niezrozumiałą uprzedmiatawiającą i rubasznie niefrasobliwą obojętnością, gdyż wyprawki kupowane są także w sklepach z tytoniem, a aborcja została określona jako błaha „historyjka”. Mamy więc do czynienia z - aluzyjnie i sugestywnie omawianą językiem otwartego, białego wiersza – sytuacją pary osób, u której obserwujemy nieuświadomione zamienione znaczenia pojęć i wartości. Powstaje obraz całościowego chaotycznego pomieszania, zdanego na przypadkowość i świadczącego o automatyzmie i mechaniczności naszych zachowań. Skądinąd Bursa potrafi pięknie lirycznie kreować atmosferę dzieciństwa i rodzicielskiej miłości, jak chociażby w wierszu Chory synekAch dałbym ci księżyców tysiąc, I pałac miodowy za górą, Osiołka i parę tygrysią, Jak gdybyś już bajki rozumiał”. To także jest bezlitosny w oddaniu przypadkowości ludzkiej krzątaniny i bytu „Na dnie piekła, ludzie gotują kiszą kapustę, i płodzą dzieci” (Dno piekła).
            Pęknięta, hybrydalnie niekoherentna jest struktura wiersza. Język Bursy ma bowiem rodowód w prozaicznych, codziennych rozważaniach. W gruncie rzeczy w idiomach potoczności, a oddaje z niezwykłą, zastanawiającą kondensacją treści intelektualne i etyczne czy nawet socjologiczne. Podobną prostotę na terenie malarskiej wizualności stosował Andrzej Wróblewski. Obaj zmarli w 1957 roku, a ich śmierć jest powodem najróżniejszych domniemań biorących się z ich nonkonformistycznych biografii w dusznym i siermiężnym politycznym klimacie  PRL-u. 
            Sięgnijmy do Bubera, orzeka on, iż „podstawowym słowem jest para słów JA-TY, inne podstawowe słowo to para słów JA-TO; lecz to podstawowe słowo nie zmienia się, gdy zamiast TO jest On lub ONA”. Jak się zdaje dotykamy tu problemu dehumanizującej reizacji, co na planie kulturowym zdefiniowane zostało na gruncie szkoły frankfurckiej  jako totalne utowarowienie.  Stąd na osobę potrafimy patrzeć jak na rzecz. Zamiast jak na TY, to jak na ON/ONA/TO. Czyniąc w ten sposób uderzamy jednak we własne konstytuujące nas jako osoby czynniki. Odczytując myśl Bubera, Anne Bancroft wskazuje na jej kategoryczność, bowiem „poczucie „ja” pojawia się tylko w związku, samo „ja” nie może istnieć”. Bursa dotyka także powszechnego materializmu i mechanizacji życia, jak również masowości komercjalizacji i urynkowienia sfery ludzkiej kultury w wierszu Melomani miasta Metz.
Proces potrzeby bycia w związku, zauważa Bancroft, zaczyna się we wczesnym dzieciństwie, kiedy „błądzące ruchy rąk, rozlatane spojrzenie, wszystko szuka „drugiego” i marzy o nawiązaniu kontaktu”. Z kolei początków destrukcji archaicznej jedności ludzkiej jaźni z innymi, przyrodą i kosmosem Buber upatruje w pojawieniu się języka i wiedzy, kiedy „„JA-działanie-TY” i „Ty-działanie-JA” zostały rozbite i JA „wyłoniło się z mocą żywiołu””. I co ciekawe wyrazistość odrębnego ja, jako odczuwającego podmiotu zatraca się w sytuacjach przenikniętych dojmującą grozą lub w akcie miłosnym, który określany bywa także wprost jako zjednoczenie lub też kochanie się. Sens analiz można sprowadzać do konstatacji – rzeczy używamy, z osobami jesteśmy. I w dalszej konsekwencji prowadzi do rozróżnienia ja i ego. Żydowski prorok mówi: „JA podstawowego słowa JA-TO pojawia się jako ego”.  Gdy natomiast relacje między osobami zanikają uważa on, że  „Indywidualne TY musi stać się TO”.
Zdaje się, iż jest to obszar relacji, które Bursa podjął w swoim wierszu. Pisał on go w epoce po Holocauście, w której zdaniem Adorno wszelka poezja była niemożliwa. Jednak nie wypowiedzi w formie „białej”, otwartej konstrukcji przesycone potrzebą zdania relacji ze stanu naszej kondycji duchowej. A znajduje się ona w stanie regresji, gdyż wzajemne odniesienia ludzi do siebie nabrały cech przedmiotowych, towarowych i konsumpcyjnych. Ich zwodniczy ideał symuluje pornografia. Głos poety wpisuje się – jako jeden z pierwszych - rzec można w dyskurs prywatności małej stabilizacji. Jego uwaga koncentruje się na ukazaniu podskórnych neurotycznych problemów związanych z aktem płciowym w tym samym stopniu, co jego ekstatycznej przyjemności. I może odwrotnie proporcjonalnych do sensualnych uniesień, a splecionych z nimi, nieuniknionych rozterek, lęków i obaw.  Dialektyka seksu obnażona została z całą dobitną prostotą. Pociąg i obawa, radość i strach są też metaforą – tak ulubionego przez secesyjny modernizm - najsilniejszego związku życia i śmierci.

Trzeba wspomnieć mistrzostwo w kreacji Miłości w sferze fantazji łączenia rodzajów czasu: „w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało, ale mimo to ...aaa, płacze nam ciągle i histeryzuje”. W ten sposób wzrasta magia poetyckiego słowa, dezorientującego w realnych wymiarach i jednocześnie wyrazowo pociągającego czy wręcz urzekającego. 

            Bancroft pisze „Ego należą do świata-TO, a ich pragnieniem jest przetrwać, posiadać, doświadczać i używać. Żadne z tych pragnień nie pojawia się w relacji JA-TY”. Mimo całej złożoności krótkiego wiersza, wydaje się, że jego najgłębszym przesłaniem jest zbieżne z Buberowskim rozpoznanie „że w człowieku jest wrodzona zdolność do nieegoistycznego, pełnego miłości spotkania” i także, że „jedynym celem mojego życia jest odkryć TY w każdym TO”.
          Inny aspekt relacji dotyczący tym razem poczucia tożsamości narodowej, zachodzących między jednostką a zbiorowością etniczną podjął Bursa w wierszu Modlitwa dziękczynna z wymówką. Jego konstrukcja oparta jest na dojmującym szyderstwie ostatniego wersetu, który burzy wcześniejszy dytyramb, mający i tak charakter jedynie dwuznacznie pozytywny. Poeta dziękując Bogu za otrzymane przymioty ciała i duszy, ma do niego pretensje, że uczynił go „polakiem”. Wiersz staje się mistrzowską figurą przewartościowania i niedomówień, ale także gry między warstwą tekstu a fonetyki, skoro nie możemy wyrecytować słowo „polak” zaznaczając, że zostało napisane z małej litery.  Tym samym jednoznacznie negatywna wartość bycia Polakiem wyrażona została także poprzez złamanie zasad ortograficznych. To swoisty majstersztyk, bowiem niesłychane spiętrzenie ironicznych treści uzyskuje zaskakującą pełną wzgardy puentę, także w formie zapisu graficznego. Dlaczego autora tej deklaracji uwiera identyfikacja na poziomie etnicznym, dowiadujemy się z Zażalenia: „Większość instytucji państwowych i społecznych, Jest dla mnie afrontem, Prawie wszyscy obywatele naszego państwa, Są obelgami skierowanymi bezpośrednio we mnie. Doprawdy, nieraz zapytuję się komu zależało na zbudowaniu, Tak ogromnej machiny, Z architekturą, wojskiem, prawem i przestępczością, Żeby mnie, Osobiście mnie nękać, Nawet na rogu ulicy zainstalowano ślepca, żeby mnie, Doprowadzał do szału”, „Ale na tworzenie całych ideologii i apostołów, z których, Każdy musi mieć co najmniej 20 par butów (w tym kozłowe, Z cholewkami), po to, żeby mnie robić na złość. Na to jest grosz”. Opresyjne tortury państwa mają totalny i diaboliczny wymiar, czego podmiot ma pełną - choć zabarwioną nutą manii prześladowczej - świadomość, gdyż o ministrze sprawiedliwości pisze: „Jest pan jedną, Gorzką pigułką wrzuconą mi ukradkiem (wasze dowcipy), Do porannej kawy. Strawię i pana” (Zażalenie). Być Polakiem to koszmar, w którym niemożliwa jest jakakolwiek normalna i czysta przyjemność. Czego wyrazisty i wieloaspektowy obraz stworzył chociażby Gombrowicz, a po nim także Mrożek. Jednakże w Modlitwie razi płytkość uczuciowa sytuacji pozytywnego dla siebie porównywania się z ludźmi dotkniętymi okaleczeniami.
Warto jeszcze zaznaczyć, że Bursa jest mistrzem najczęściej ironicznego bon motu - „Za darmo nie dostaniesz nic ładnego, zachód słońca jest za darmo” (Sylogizm prostacki), „gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć, toby było mi o wiele lepiej” (Pożegnanie z psem). Czy jak w wierszu Casanova, kiedy minimalizując w jakiś sposób nadzwyczajność uwodziciela, wskazuje z sobie właściwą przewrotnością, iż by nim być należy najpierw uwieść własną żonę. Umie też w ciekawy sposób podnieść do rangi atrakcyjnej sytuacji poetycko-literackiej banał i prozę życia - „u mnie w porządku wczoraj jadłem lody, byłem na ładnym filmie a u was co słychać, cieszę się że macie pogodę” (List do żony i synka na wakacjach) i „u mnie zawsze tragedia z groszem” (Pożegnanie z psem). Czasem można odnieść wrażenie monotonii posługiwania się zbyt powszechnie potocznym językiem, tak naprawdę brak jest też uzasadnienia w stosowaniu wulgaryzmów, które moim zdaniem są zjawiskiem pozaliterackim.  Nie postrzegam w warstwie języka Bursy – jak chcą inni – dystansu do konwencji socrealistycznej, a w warstwie doktryny literacko-antropologicznej zaprzeczenia romantyzmowi. Zwykłe zdarzenia bowiem są materiałem zarówno literatury jak i filozofii, poeta nadaje im walor dodatkowych znaczeń i wymiarów, gdyż mogą one odsyłać do tęsknoty za lepszym i bardziej doskonałym światem. Dzisiaj z kolei obserwujemy całkowity zanik piękna języka, obumarła ekspresyjna i literacka funkcja mowy, którą zdominowały słowa wytrychy, powszechnie powielane, bez najmniejszej refleksji nad ich niszczycielskim – na każdym poziomie -  bezsensem.  Semantyka np. w historii, teorii i krytyce kultury nowoczesnej często jest zwykłym bełkotem. Oczywiście dotyczy to głównie zatrważająco niskiego poziomu jakości estetycznych i komunikacyjnych tego co nazywamy językiem potocznym. Ma to też źródła w powszechnym antyintelektualizmie ogółu i jego wrogości do refleksyjnych analiz. Główny nurt literatury kontynuuje szczęśliwie najlepsze wartości klasycznych tradycji subtelnych, finezyjnych, wyrafinowanych i magnetycznych konstrukcji leksykalnych.
            Urok poezji polega na tym, że jednak wymyka się prostym prawdom, bliższa jest fenomenu życia w jego istotowym, jako bytu nierozpoznaniu, lecz nie całkiem nieprzewidywalnemu, ponieważ „jeszcze będą burzliwe noce, srebrne miasta dużo goryczy” (Zgaśnij księżycu). Z tego życia ludzie „obmyślają ucieczkę na inny odcinek, po nowe nieznane przykrości” (Dno piekła). Bursa jawi się jako mistrz podszytej tragizmem metafory, biorącej się z rozumienia przez niego bytu - w jego aspekcie osobistym czy publicznym - jako bezwyjściowego, antyutopijnego projektu. To pesymistyczny egzystencjalista,  głos kolejnego przedstawiciela filozofii bezsensu skoro widzi życie jak „dokładne wydeptywanie dna piekła, uparte dążenie, z pełną świadomością jego bezcelowości” (Dno piekła)...a „w życiu trzeba się czołgać czołgać" (Nauka chodzenia).
Przecież znasz wszystkie moje chwyty
życie moje
wiesz kiedy będę drapał krzyczał i rzucał się
znasz upór moich zmagań
i drętwe pozbawione smaku i czucia wyczerpanie
wtedy zatruwasz mój sen majakami
aby uniemożliwić mi jakikolwiek azyl
znam twoje słodycze
które przyjmuję ze skwapliwą wdzięcznością
i po których szarpią mnie torsje
przywykłem do twoich okrucieństw
nauczyłem się śmiać z własnego trupa
(znasz dobrze ten mój ostatni chwyt)
znudziliśmy się sobie życie moje mój wrogu
Cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w moje szczęki
aby uniemożliwić mi ziewanie.
            Bursa tworzył zaledwie trzy lata, siła rozbłysku tej kreacji, polega na gęsto wplecionych w nią zabarwionych goryczą iskrach mądrości [„życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków)”(Nauka chodzenia)] i pociągającej sugestywnej frazie. Jednak najbardziej wyróżnia go i czyni Poetą ciągłe poruszanie się w  nośnej poetycko, zatem klarownie wrażeniowej i zdynamizowanej mentalnie, dialektycznej przestrzeni dychotomii, w której sytuują się zarówno piękno liryzmu i natrętna wszechobecność dysharmonii brzydoty, cierpienia i niedoskonałości.
Wybrałem jedynie kilka aspektów z bogatego poetyckiego dossier Bursy, dotyczących zasadniczo relacji ludzkich i natury egzystencji. Jednak mam świadomość granic interpretacyjnych i potrzeby nie ulegnięcia - jak to na początku wspomniałem - pokusie chęci powiedzenia „za dużo”. Rozumieć przez to należy także, że świadomie unikam odniesienia kreacji wprost do niezależnej i wyjątkowej tym samym postawy życiowej poety. Czytam jego wiersze ze względu na ich formę przy pewnej własnej czystości (ignorancji) literaturoznawczej, jednak z nadzieją, iż takie fenomenologiczne podejście ma sens i jest uprawomocnione równie świadomie wybraną, wolną od narzuconych polemik i kontekstów, perspektywą percepcyjną. Gdyż tylko ona pozwala mi na w pełni osobisty kontakt z frapującą stylistyczną jakością estetyczno-formalną myśli tego poety.
Szczególny u Bursy jest Kafkowski rys wrażej nieusuwalnej obecności dręczącej groteski i jakiejś nikczemnej grozy i obrzydliwości, przed którymi nie ma ucieczki. Dopadają nas one w każdym momencie. Trudno nie ulec - widzianej przez poetę - przepaścistej prawdzie o naszej egzystencji. Tym bardziej, że oczywisty zdaje się sens sentencji Georgesa Braque’a, iż „Rzeczywistość objawia się jedynie rozjaśniona poetyckim promieniem”[3]. Dlatego, dość nazbyt wieloznacznie, możemy zarówno obawiać się, że poeta wieszczył, kiedy pisał: „widać widmo wszechkonfliktu” (W Wiedniu wśród wielorybników) lub wierzyć mu, że Życie jest treścią niezwyciężoną” (Piosenka chorego na raka podlewającego pelargonie). Może po prostu prawa poezji znoszą wszelkie niekonsekwencje, w końcu wszystko i tak jest jedną i tą samą projekcją naszej świadomości.
           







 








[1] Metafora „martwa perspektywa” zaczerpnięta z wiersza Pedagogika Andrzeja Bursy .

[2] Bancroft Anne, Prorok żydowski Martin Buber, Współcześni mistycy i mędrcy, tłumaczyła Maria Kuźniak, Wydawnictwo „Pusty obłok”, Warszawa 1987, s. 143-153. Wszystkie cytaty Bubera zaczerpnięte są z tego omówienia a pochodzą z I and Thou. Używając sformułowania o poezji i nauce Buber miał na myśli relacje człowieka z Bogiem.
[3] de Butler Augustin, Kubizm, Wielcy malarze ich życie, inspiracje i dzieło, nr 93, 2000, s. 10.